Logo bibliotekiPowiatowa Biblioteka Publiczna w Lędzinach w kolejnej odsłonie Wywiadu lokalnego zaprosiła znanego i cenionego pisarza i regionalistę śląskiego z Bojszów, Pana Alojzego Lysko, aby opowiedział o swoim dorobku literackim, w kontekście wydania 10 tomu „Duchów wojny”.


Dysponuje Pan ogromnym dorobkiem literackim. Które z książek są najcenniejszymi w Pana twórczości? Jakie tytuły mógłby Pan wymienić jako wyjątkowe?

Napisałem kilkadziesiąt książek o tematyce bliskiej naszej ziemi. Czytelnicy ocenili, że najcenniejszymi pozycjami mojego pisarstwa niewątpliwie jest cykl „Duchów wojny”. To bardzo ważna część mojego dorobku. Zacząłem go pisać dwadzieścia lat temu - ok. 2002 r. Wcześniej moje zainteresowania literackie związane były z historią i obyczajowością Górnego Śląska. Wszystko w śląskiej kulturze przedtem mnie interesowało, każdy przejaw życia duchowego. Próbowałem to w różny sposób przedstawiać. Jedną z okazji był konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku” organizowany przez Marię Pańczyk – redaktorkę Radia Katowice. Najpierw byłem uczestnikiem tego konkursu, zgłaszałem się każdego roku, z zastrzeżeniem jednak, że nie pretenduję do nagród. Nie chciałem być oceniany i klasyfikowany. Dla mnie nagrodą było fakt, że z anteny katowickiego radia mogłem przemawiać do tysięcy ludzi. To była dla mnie główna wartość. Nieoczekiwanie swoimi tekstami zwróciłem uwagę słuchaczy oraz komisji, m.in. Kazimierza Kutza, który z każdego mojego tekstu potrafił wyłuskać prawdziwe ziarna śląskości. Potem zaproszono mnie do prac tej komisji i przez parę lat byłem jej członkiem. Jednak nie przestałem pisać ważnych tekstów o Śląsku. To dawało satysfakcję i motywowało do pisania o różnych przejawach rzeczywistości Śląska. Zajmowało mi to parę lat, później poświęciłem się tylko pisarstwu. Konkurs ma jednak nadal rację bytu, bo mowa śląska jest piękna. Język pisany tego uroku nie ma. Kto jednak ma talent literacki, to pisanym językiem również potrafi oddziaływać na czytelników.

Proszę nam powiedzieć, jak się z tymi „Duchami wojny” zaczęło?

Uznałem, że jako sierota, mam obowiązek opisać historię życia mojego ojca. Zacząłem ją w książce „To byli nasi ojcowie” z 1999 r. Wówczas miałem dużo zebranego materiału o ojcu, ale nie pomieściłem go w tej książce, bo uznałem, że każdy bohater tego swoistego epitafium, musi mieć tyle samo miejsca. Mój ojciec nie mógł zdominować tej książki. Dysponując ogromem niewykorzystanego materiału o ojcu, postanowiłem napisać coś, co nie będzie tylko jemu poświęcone.

W 2002 roku podjąłem decyzję: piszę „Duchy wojny”! To było intymne pisanie, przeważnie nocne, w ciszy, w łzach. Pobocznie oczywiście dalej tworzyłem inne książki, np. „ Opowieści jedlińskiego lasu” czy „Gostyń – rzeka zbrukana”. Ale intymna rozmowa, nocne rozmowy z Ojcem, rezerwowane były wyłącznie dla „Duchów wojny”. Mijał rok za rokiem, tworzył się z tego niezwykły cykl.

Ważny czas dla „Duchów wojny” nadszedł, gdy byłem posłem, mieszkałem w Warszawie, w domu poselskim. Bardzo tęskniłem za domem rodzinnym za rodziną, dziećmi. Patrzyłem przez okno z szóstego piętra i widziałem kawałek Wisły. Myślałem sobie wtedy, że chętnie wskoczyłbym do jakiejś łódki, czy motorówki i popłynąłbym w górę rzeki do Jedliny. Takie miałem dziecięce myśli. Na Wszystkich Świętych przyjechałem do Bojszów, odwiedziłem groby bliskich. Poszedłem też na podleśny grób, który był symbolicznym grobem Ojca. Dżdżysta pogoda ciemno, ponuro. Postanowiłem przywołać Ojca: „Tato, pokoż mi sie, choć roz! Jak tyś wyglondoł?” I stało się coś niezwykłego, wręcz irracjonalnego. Nie słyszałem żadnego głosu, jednak do głowy zaczęły przypływać myśli, jakby ktoś mi je dyktował. Wróciłem do domu naładowany ogromem emocji, o mało mi duszy nie rozerwało. Uznałem, że to właściwa chwila, odpowiedni czas, żeby zacząć opisać wojenne losy Taty.

Pierwsze cztery tomy „Duchów wojny” są pisane w formie dziennika żołnierskiego. Od 12. roku życia prowadzę dzienniki, więc byłem wprawiony do tej formy literackiej. Szło mi gładko. Pierwszy tom nazywał się „W koszarach pod szczytami Alp”. Tam ojciec odbywał okres rekrucki.

Kto kocha Europę i Śląsk, powinien zaprzyjaźnić się z tymi magicznymi górami. Ojciec je pokochał, więc i ja je pokochałem. Tom pierwszy powstał w 2006 roku, dalsze rodziły się w kolejnych latach. Ostatecznie cykl zamknąłem 10. tomem w 2023 roku.

W 2021 roku odbyła się premiera IX tomu „Duchów wojny”, nazwanego „Nim duchami zostali”. Czy w związku z tym w książce opisane są wydarzenia wyprzedzające fabułę wcześniejszych książek?

Tak – to materiał, wracający do początków, które wcześniej nie były przeze mnie zauważone. Pierwszy tom zaczyna się bowiem od tego, że Ojciec i jego brat otrzymują powołanie do niemieckiego wojska. IX tom wraca do okresu przed pójściem na wojnę. Cykl „Duchów” od tomów I-IV jest historią ojca, pobocznie tylko wspominam o jego bracie, Pawle. Jego losy opisuję głównie w korespondencji wojennej. W tomie IX postanowiłem to zmienić. Tym razem mój ojciec występuje drugoplanowo, a główną postacią jest Paweł. Dzięki temu udało mi się uchwycić okres międzywojenny w Bojszowach. Rocznik 1922 to pokolenie polskich Kolumbów. Jakże odmienne były doświadczenia życiowe tego pokolenia Górnoślązaków.

Natomiast w VIII tomie chciałem pokazać losy rodziny o duchu niemieckim, ponieważ jeden z czytelników zarzucił mi kiedyś, że w moich „Duchach wojny” wszyscy są z ducha Polakami. A przecież to nie prawda, bo na Górnym Śląsku żyło wielu Ślązaków ducha niemieckiego. Jak oni doświadczali wojnę?Chciałem to pokazać.

Czy planowana jest kontynuacja tego cyklu?

Uchylam rąbka tajemnicy – właśnie ukończyłem drugą edycję X tomu, bo pragnąłem się wypowiedzieć w jeszcze jednej, bardzo ważnej sprawie. Chcę wreszcie krzyknąć: - Duchy wojny mówią do nas!

Jest to zbiór opowieści mocno irracjonalnych. Chodzi o to, żeby ofiary Ślązaków w mundurach feldgrau nie byli zapomniani, żeby przeszli do legendy. Tylko mity o naszych żołnierzach zapewnią pamięć o ich wojennym nieszczęściu.

Jakie są reakcje czytelników na „Duchy wojny”?

Reakcje czytelników są różne, ale wszystkie niezwykle emocjonalne. To one nie pozwalają mi zaprzestać pisania. Jestem z czytelnikami w stałym kontakcie. Mam ich liczną rzesze. Ale są też i tacy, którzy tylko okazjonalnie zetknęli się z tą moją literaturą, więc piszą do mnie, chcą mnie poznać. Nie jestem obojętny na ich reakcje. Wiele opowieści napisałem pod wpływem ich listów.

Co w nich pisali?

Proszono mnie, abym napisał osobną historię swojej matki, Wichty, która tylko epizodycznie występuje w „Duchach”. Napisałem zatem V tom, poświęcony życiu mojej Matki, a także wszystkich znanych mi wdów po poległych żołnierzach. Były to dramatyczne, wzruszające historie.

Wielu czytelników pisało też, że mi się dziwią mnie – sierocie, iż nie napisałem jeszcze nic o sierotach wojennych. Zainteresowałem się także ich losem. Napisałem nawet do IPN-u list, w którym pytałem czy czczona jest pamięć 120 tysięcy górnośląskich sierot wojennych? Czy mają one jakąś pamiątkową tablicę? Dlaczego tak wiele mówi się o harcerzach śląskich, a mało o wojennych sierotach?

Wiemy, że „nic niy wortali” po wojnie. My- sieroty, musieliśmy być cicho, nic nie wspominać, kim byli nasi ojcowie. Wielu z nas zostało zniszczonych przez powojenny system władzy. Z wielką boleścią powstała więc VII część „Duchów wojny”, która nosi tytuł „W sieroctwie bez skargi”.

Czy planował Pan wydać kiedyś „Duchy wojny” pisane wzorcową polszczyzną? Żeby te historie Ślązaków mogły dotrzeć do szerszej grupy odbiorców. Czy to zamiłowanie muzyką rozwija Pani jeszcze w jakiś inny sposób?

Nigdy tego nie zrobię, bo byłaby to profanacja mojego języka! „Duchy wojny” utraciły by prostotę myśli, swojskość, tę tak niezwykłą aurę emanującą z każdej strony książki. A poza tym, byłoby to niedocenianie języka śląskiego. Języka śląskiego niestety nie uczy się w szkołach i wielu po lekturze moich książek mówi, że tego nie da się czytać. Ja wtedy mówię: - Przeczytaj parę stron! Przełam się! Za parę stron stwierdzisz, że to jest to! Jednak nie wszyscy chcą się przełamać. Dzwonił do mnie kiedyś pewien czytelnik, który mi powiedział, że płakał jak dziecko podczas lektury mojej książki. On śląski dobrze zna, jest rodem z Pszczyny. Zapytał, czy nie chciałbym tego przetłumaczyć dla młodego pokolenia, bo oni śląskiego już tak nie znają… Odmówiłem! Jest potrzebny wysiłek, po pierwsze żeby poznać losy Górnoślązaków w niemieckim wojsku i po drugie – wysiłek, aby przełamać się w czytaniu czyli poznaniu języka śląskiego.

„Duchy wojny” są opatrzone mnóstwem zdjęć. W jaki sposób są one dobierane do fabuły?

Posiadam tysiące fotografii. To plon mojej wieloletniej pasji gromadzenia staroci. Nastaje w pewnej fazie powstawania książki trudny moment – redagowanie książki. Czytam ją i przy pewnych fragmentach wyczuwam, że potrzebny jest w tym miejscu wizerunku bohatera. Przeglądam, szukam, wybieram odpowiednie zdjęcie. Uważam, że jeśli bohater w opisie jest wyrazisty, charakterystyczny, to jego fotografia powinna znaleźć się w książce. Trzeba ją zdobyć. To żmudne, ale konieczne.




Kiedy Pan tworzy – rankiem, wieczorem? Czy ma Pan w domu specjalne miejsce, w którym najchętniej siada do twórczej pracy?

Wszystkie książki powstały tu, gdzie właśnie siedzimy (gabinet z biblioteką). O godzinie 8.00 często już siedzę przy kawie, piszę aż do 13.00. Wtedy żona woła mnie na obiad. Po południu robię sobie przerwę. Wieczorem zwykle czytam inne teksty – trzeba bowiem mieć jakąś wiedzę, żeby pisać kompetentnie. Książek o wojnie przeczytałem całą bibliotekę i ciągle do nich wracam. Pozwoliły mi one poznać realia wojny. Lubię też wieczorem spokojnie przeczytać to, co rano napisałem. Czasami wena twórcza za wysoko poniesie i pisanina zamienia się w grafomaństwo, więc korekty są potrzebne.

Mieszkańcy naszego powiatu, mogą też poczytać Pańskie teksty w kwartalniku zwanym „Strony Ziemi Pszczyńskiej”. Czym kieruję się Pan, pisząc teksty do tego czasopisma?

Publikuje to, o czym chcę się wypowiedzieć. Pisałem np. „Alchemię słowa”, felietony „Bez wyobraźni ani rusz”, „Czytanie pól”. To są utwory osobiste jednak o wymiarze społecznym. Tylko ja musiałem je napisać, bo ja to przeżyłem, bo to cząstka mojego życia, moje dziedzictwo, los. Samorząd naszego powiatu wspomaga to pismo finansowo, samorząd powiatu pszczyńskiego i mikołowskiego również. Ziemia pszczyńska ma dokładnie 1066 km2. Od 1424 roku jest to samodzielny byt polityczny. Zasługuje na własne pismo społeczno-kulturalne.

W listopadzie 2021 roku w bojszowskiej bibliotece miało miejsce niezwykle ważne wydarzenie – poprowadził Pan wykład dla studentów podyplomowego studium Wiedzy o Regionie UŚ w Katowicach. Czego dotyczył wykład, jak wrażenia po jego wygłoszeniu?

Bardzo cenię sobie te spotkania ze studentami studiów podyplomowych. To są już magistrzy, a w tym roku w tej grupie była nawet 2 doktorów – dr medycyny i dr socjologii. Sam fakt, że oni się zapisują na te studia już jest chwalebny. W programie tych studiów są różne wykłady. Już 5 lat współpracuję z Uniwersytetem Śląskim. Moje wykłady są z roku na rok te same, ale za każdym razem głoszę je w innej wersji. Temat jest zawsze ten sam – „Współczesna misja literatury górnośląskiej na przykładzie twórczości Alojzego Lyski”. Sam fakt, że na Uniwersytecie Śląskim ten temat został przyjęty, już dużo świadczy, bo kiedyś nie wolno było mówić na uniwersytecie o literaturze górnośląskiej, tylko o literaturze polskiej na Górnym Śląsku. Na wykładzie mówię o moim credo pisarskim. Postawiłem sobie szereg zadań przy pisaniu. Jeśli chcę być pisarzem górnośląskim, to musze bezwzględnie je realizować. Tych zadań wyliczyłem 10, ale nie sposób ich wszystkich w ciągu 2 godzin wykładu poruszyć, więc koncentruje się na 5. Przerwać milczenie Górnoślązaków- Pisać w języku górnośląskim - Sięgać do szczytów Logosu śląskiego - Pielęgnować pamięć regionalną - Mieć w sobie zadomowiony fenomen górnośląski.

Czy ma Pan jakieś zawodowe marzenie?

Póki żyję, nieustająco będę budził w ludziach śląskiego ducha. Teraz tę rzeczywistość widzę inaczej niż dawniej. My, Ślązacy musimy wykrzyczeć siebie. Tożsamości nie określa się w oparciu o kulturę, duchowość i historię. Tożsamość jest zawsze osobistą, subiektywną decyzją. Musimy to odważnie deklarować. Dotykamy zawsze przy tym sumienia: - Musza powiedzieć prowda, kim żech jest? Na Śląsku ta szczerość nie zawsze odbija się korzystnie, ale pomimo to - trzeba tę prawdę zawsze mówić. Wtedy inni będą nas szanować, a nie nami gardzić.

Dziękuję za rozmowę.


Zebrała i opracowała

Aneta Natkaniec


Fot. Źródło prywatne A. Lysko