Logo bibliotekiPrezentujemy kolejny „Wywiad lokalny”. Tym razem bohaterką rozmowy jest Pani Dagmara Kupczyk - pełniąca funkcję dyrektora SP nr 2 w Imielinie, autorka książki "Krysia",  aktorka bieruńskiego Teatru dla Dorosłych.


Jest Pani autorką „Krysi” – biograficznej książki o wspomnieniach młodej dziewczyny, wywiezionej na roboty przymusowe podczas wojny. Kim była dla Pani tytułowa bohaterka? Jaka była wasza relacja?

Tytułowa „Krysia” to moja babcia. Postanowiłam zostawić jej oryginalne imię, by szczególnie zachować pamięć o niej. Byłam bardzo mocno związana emocjonalnie z babcią, jako dziecko, nastolatka, spędzałam kilka tygodni wakacji właśnie u niej, a to sprzyjało opowieściom, wspólnym herbatkom, spacerom, podczas których snuły się historie wojenne. Jednak to co dla mnie było wtedy najważniejsze, to fakt, że babcia będąc na przymusowych robotach, poznała dziadka i nawiązała przyjaźnie na całe życie. Intrygowała mnie po prostu historia mojej rodziny. Dopiero później uświadomiłam sobie, jak cenny przekaz faktograficzny niosły ze sobą te opowieści. Ponadto kilka z nich miało charakter niezwykle humorystyczny, co także podnosiło ich walor literacki.

Kiedy postanowiła Pani, że historię Krysi należy opisać na kartach książki?

Pomysł napisania opowieści na faktach, w dodatku z historii własnej rodziny nie był łatwy, dlatego, że w pewnym sensie obnaża się własną biografię. Zadecydowały ostateczne dwa czynniki: próba oddania hołdu własnej babci, a także pozostawienie w pamięci potomnych części historii ludzi, którzy w tamtym trudnym, wojennym czasie przeżywali swą młodość. Chciałam pokazać, że w ogromie okrucieństwa, którego pełno w literaturze faktu II wojny światowej, istniała rzeczywistość, w jakiej próbowali oni normalnie żyć, nawiązywać przyjaźnie, czy kochać. Nie ukrywam, że nie było łatwo zebrać materiał do książki, bo postanowiłam pisać po śmierci babci, zostały więc oprócz moich, wspomnienia mojej mamy, a także siostry babci, która jeszcze żyła i pomogła dopełnić fabułę.

Czy w tej historii Krysi, w tych jej wspomnieniach, jest dla Pani coś szczególnie ważnego? (Czy któreś z tych wspomnień jest dla Pani szczególnie bolesne, bliskie albo niezwykle emocjonalne?)

Nie mam chyba jednego szczególnie bliskiego wydarzenia. Z pewnością historia miłości moich dziadków, faktu, że dziadek powrócił z Anglii, gdzie walczył, by ożenić się z babcią, szukał jej w Zawierciu, nie zapomniał, choć ich drogi się rozeszły. Pamiętam również, z jakim przejęciem babcia opowiadała o drodze do Berlina i nocy spędzonej w baraku przy ostrzeliwanym lotnisku. Myślę, że jednak wielu tych najtragiczniejszych wydarzeń i emocji, jakie im towarzyszyły, oszczędziła moim nastoletnim uszom.

Kiedy najlepiej się Pani tworzy – rano, wieczorem? Potrzebuje Pani do pisania ciszę i spokój?

Zaraz przypomina mi się początkowa scena z „Ferdydurke” Gombrowicza, kiedy otoczenie głównego bohatera – pisarza dbało o jak najlepszą formę, by mógł tworzyć. Kawa, bułeczki itp. Nie, dla mnie czas nie ma znaczenia, ale lubię spokój i ciszę. Pracuję zwykle przy komputerze w gabinecie i faktycznie z kubkiem kawy lub dobrej herbaty. Natomiast bardzo lubię pisać podczas wakacji, potrzebuję odpoczynku od codziennych spraw. Ponadto kiedy zaczynam pisać, czas staje w miejscu i niestety rzeczywistość dokoła nie istnieje.

Czy pisuje Pani coś „do szuflady”?

Marzenia o pisaniu, tworzeniu tkwiły we mnie głęboko od nastoletnich lat. Próbowałam poezji trochę egzystencjalnej, religijnej czy miłosnej, potem powstały opowiadania. Jednak pisząc o rzeczywistości znanej, odnalazłam, to co wydaje się najbardziej mi odpowiadać. Niesie bowiem ze sobą walor nie tylko estetyczny, czy ludyczny, ale i faktograficzny, pozwala zachować fragment historii, która dla przyszłych pokoleń będzie nie do odtworzenia, jeśli się jej nie uchwyci piórem. Widzę w tym konkretny cel. Oczywiście każdy z autorów wyznacza go sobie indywidualnie i literatura pokazuje, że dominująca funkcja dzieł może być różna począwszy od artystycznej skończywszy na kreacjonistycznej. Ponieważ czuję się raczej amatorem pisarstwa, wybrałam według mnie tę najbardziej bezpieczną.

Standardowe pytanie do autora – czy możemy spodziewać się kolejnej książki?

W obecnym moim życiu jest tak wiele pasji, że nie wiem, czy znajdę wytchnienie i czas. ;-) Tak naprawdę myślę nadal o pisaniu. Zmieniłam jednak tok myślenia i zależy mi na napisaniu utworu w języku śląskim. Jest mi on bardzo bliski, posługuję się nim na scenie, ale i w codziennym nieformalnym życiu. Od dawna pisałam uczniom teksty na konkursy w godce śląskiej. Zdarza mi się również dopisywać sceny do scenariuszy spektakli, które grywamy z Teatrem dla Dorosłych lub tworzyć całe scenariusze po śląsku dla moich uczniów. Dwa lata temu napisałam komediową jednoaktówkę po śląsku na konkurs organizowany w Katowicach, którego finały odbywają się w Teatrze Korez, zresztą często tam bywamy z naszym teatrem, prezentując sztuki laureatów konkursu. I przyznam, że to obecnie kierunek moich myśli. Sądzę, że obecnie mamy ponownie dobry czas na pisanie po śląsku, tak jak w latach 90-tych ubiegłego wieku, kiedy tworzyły się idee „małych ojczyzn”.

Jest Pani także autorką tekstów piosenek. Proszę o kilka słów komentarza. Skąd czerpie Pani inspiracje – czy jest nią melodia piosenki? A może tekst powstaje przed usłyszeniem muzyki?

Moja przygoda z tekstami piosenek wzięła się z faktu, że kocham również muzykę. Sama śpiewam w Scholi Laudate Dominum, no i słucham muzyki od dziecka. Nie wyobrażam sobie wręcz życia bez niej. Pewnie mam wysoce rozwiniętą inteligencję muzyczną, bo odkąd pamiętam, szybciej uczyłam się, śpiewając. Kilka lat temu poznałam Damiana Holeckiego, który zaproponował mi napisanie tekstów na jego płytę „W siódmym niebie”, no i poszło. To proste, rytmiczne utwory, więc tematyka tekstów też taka jest, pisana pod konkretnego odbiorcę i w przypadku piosenek Damiana pod melodię. Chcąc jednak odejść od takiej tematyki podjęłam też współpracę z Rafałem Borkowym, kompozytorem i twórcą muzyki do dzieł Karola Wojtyły. I tak powstało kilka kolęd, które zostały umieszczone na płycie wydanej przez LO w Bieruniu, na której wykonawcami byli jego uczniowie i absolwenci. Mogę się też pochwalić, ze jestem autorem hymnów szkoły, do wcześniej wspomnianego LO w Bieruniu i SP nr4 w Lędzinach-Goławcu. Z pewnością pisanie tekstów piosenek to bardzo intrygująca sprawa, gdyż emocji towarzyszących słuchaniu utworu, który nie tak dawno był tylko w myślach, nie da się niczym zastąpić. Zabrzmi trochę pompatycznie, ale pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałam swój tekst piosenki w radiu, to się popłakałam ze wzruszenia.

Czy to zamiłowanie muzyką rozwija Pani jeszcze w jakiś inny sposób?

Tak jak mówiłam wcześniej z miłości do muzyki i śpiewu wraz z Piotrem Kołodziejczykiem założyliśmy ponad rok temu Scholę Laudate Dominum. Gramy muzykę religijną, przygotowując koncerty w Hołdunowie. W ubiegłym roku zaprezentowaliśmy dwa: Pasyjny i Świąteczny. Teraz pracujemy nad Koncertem Uwielbieniowym na Niedzielę Miłosierdzia. Co ważne śpiewamy do żywego instrumentarium, a w składzie mamy piano, altówkę, saksofon, trąbkę, gitarę klasyczną i basową, czy instrumenty perkusyjne. Nie ukrywam, że wymaga to sporo zaangażowania ze strony opracowania muzycznego, tym bardziej, że wszyscy w zespole pracują lub uczą się, no i nikt nie jest typowym profesjonalnym muzykiem, a raczej pasjonatem. Jednak ogrom endorfin, jaki towarzyszy próbom, czy występom jest nie do zastąpienia, lubimy się wzajemnie i czerpiemy niesamowitą radość ze śpiewania.

Myślę, że śmiało można nazwać Panią kobietą z artystyczną duszą. A to dlatego, że jest Pani także aktorką bieruńskiego „Teatru dla Dorosłych”. Czy to miłość do teatru sprawiła, że dołączyła Pani do tamtejszej obsady aktorskiej?

To wręcz niesamowite, jak bardzo wiele w życiu mam szczęścia. Faktycznie mogę rozwijać swoje pasje i realizować niespełnione marzenia. Zawsze powtarzałam swoim uczniom, aby nie bali się marzyć i przekraczali granice: „nie wypada, nie uda się”. A że nie rzucam słów na wiatr i daję przykład, to z … „Teatrem dla dorosłych” jestem związana od ponad 6 lat. Teatr uwielbiam, zarówno ze strony widowni, jak i sceny. Trafiłam tam po namowie reżyserki Joanny Lorenc i przyznam, że musiałam wziąć udział w castingu do roli Cili w „Po ćmoku w Bieruniu”. Wygrałam i tak zagrałam już, w policzmy - 9 spektaklach: „Aferze Makbecioka”, „Cioplyta, czyli fto zachachmyncił Utopca”, „Gdowie”, „Chopie od mojij baby”, „Skarbie de Gauella”, „Wojnie naszej ostatniej”, „Beboku w kapucy”, „Wilijii na poziomie 650”, czy wspomnianym wcześniej „Po ćmoku w Bieruniu”. Sporo tego. Co ważne tworzymy zespół prawie od tych 6 lat niezmienny, zaledwie kilka osób grało w 1-2 spektaklach, są tacy, którzy wracają, ale trzon stanowi grupa 6-7 osób. Gramy na całym Śląsku, co roku na LOT-ie w Katowicach organizowanym przez Teatr Korez, ponadto w naszym powiecie oraz Rudzie Śląskiej, Rybniku, Piekarach, Będzinie, Chorzowie i wielu innych miejscach. Jedno z najpiękniejszych zdań, jakie usłyszeliśmy to słowa Roberta Talarczyka znanego aktora, dyrektora Teatru Śląskiego w Katowicach: „Nie mówcie o sobie, że jesteście amatorami, widziałem Was na scenie, jesteście niezawodowymi aktorami”. To jeden z najlepszych komplementów. I myślę, że tegoroczna Nagroda Starosty Bieruńsko-Lędzińskiego w dziedzinie Pro Cultura tylko uświadczyła nas w przekonaniu, że to co robimy jest dobre, ważne i potrzebne dla naszego języka, czy kultury Śląska, bo przecież gramy tylko po śląsku. Przyznam, że jest to ważne także indywidualnie dla każdego aktora, bo godomy po śląsku, przajemy naszym tradycjom i dowomy pozór coby durś mieć to co nasze, śląskie w zocy. Szczególnie słowa, których już nie słychać w codziennych rozmowach na ulicach, czy domach.


Czy łatwo jest połączyć obowiązki dyrektora szkoły z tak wieloma pasjami?

Cóż, jak widać da się. Jeśli coś naprawdę kochamy, jeśli przynosi nam to radość, satysfakcję i wzruszenie człowiek potrafi na wszystko znaleźć czas. Muszę przyznać, że moje pasje są oddechem, terapią po pracy zawodowej. Ponadto tak naprawdę zdarza mi się także realizować moje pasje i w pracy. Tworzę scenariusze spektakli, przygotowuję je z uczniami, angażuje się mocno w imprezy szkolne m.in.: „Biesiadę śląską”, „Dzień Pasji”, „Koncerty Gwiazdkowe” itp., konkursy recytatorskie w godce śląskiej i wiele innych. Wyznaję zasadę, że każdy z nas jest takim, jakim chciałby się widzieć, jakim pozwala sobie być, aby czuć się szczęśliwym. Zarażam pasjami dzieci i męża, pokazując, że to co zostawimy po sobie, powinno nie tylko dawać przyjemność nam tu i teraz, ale także przysłużyć się kolejnym pokoleniom.


Dziękuję za rozmowę.

Fot. Źródło prywatne D. Kupczyk